The Binding of Isaac – pozytywne wrażenia casuala
Kim jest casual? W żargonie gamerów casual jest osobą, która gra w gry od czasu do czasu. Moglibyśmy powiedzieć – od święta. Takie osoby mają zupełnie inne wymagania względem gier niż zapaleni maniacy. Dzieje się tak z prostej przyczyny: im lepiej znamy trendy, tym więcej wiemy na temat tego, co jest typowe, a co jest aberracją. Oznacza to, że taki gracz szybko wyłapuje banalne motywy i typowe błędy, które często powtarzają twórcy gier.
To samo zresztą można zauważyć w takich dziedzinach jak filmy czy książki. Większość moli książkowych, znających całą literaturę od Homera do Olgi Tokarczuk, nie zachwyci się Sagą Zmierzch. Co nie zmienia faktu, że dla nastoletniej czytelniczki będzie to całkiem przyjemna lektura. Taki sam kontrast można zobaczyć między obsesyjnymi pożeraczami filmów Felliniego i Kurosawy a osobami, zapełniającymi sale kinowe podczas seansu komedii romantycznych. Są jednak takie dzieła, które spodobają się zarówno miłośnikom jak i dyletantom.
Takim dziełem jest omawiana tu gra z gatunku roguelike. The Binding of Isaac to gra mająca uznanie wśród wielu graczy, więc stwierdzenie, że jest to gra dla casuala jest prawdopodobnie krzywdzące. Natomiast warto ją zaliczyć do gier, które takiemu casualowi powinny się spodobać. Co jest w niej takiego szczególnego?
The Binding of Isaac oczami oldskulowca
Każdy, kto wychowywał się w latach dziewięćdziesiątych, pamięta, w jaki sposób działały wtedy gry. Jeśli spojrzymy na tytuły, które pojawiały się na platformę NES, zauważymy kilka typowych mechanizmów. Bieganie, skakanie, strzelanie, uderzanie. Bez względu na to, w jakiej kombinacji występowały, zawsze opierały się na podobnych schematach. Proste skrypty odpowiadające za grawitacje i kolizje bardzo sprawnie kombinowały się z tymi podstawowymi motywami.
Takie same motywy i schematy odnajdziemy w The Binding of Issac. Nie jest to bynajmniej żadna wada. Pamiętacie taką grę jak snow bros? Opcjonalnie snow brothers? Nazwa oczywiście nawiązywała do słynnej serii gier z włoskim hydraulikiem (Który swoją drogą na początku miał pełnić wykonywać jakiś inny zawód. Co to było? Szewc? Cieśla?). Jej sednem było strzelanie w przeciwników kulkami śniegu w różnych kształtach i kolorach. W zależności od znalezionych przez nas przedmiotów mogliśmy zmieniać wygląd, zasięg i siłę rażenia tych kulek.
Dokładnie to samo mamy w przygodach naszego Isaaca (i pozostałych postaci, które w trakcie gry możemy odblokować). Na początku miotamy w przeciwników niepozornie wyglądającymi kuleczkami. Z czasem możemy je tuningować lub zamieniać na inne rodzaje broni. Jedną z takich broni, jakie możemy znaleźć, jest laser. (Jeśli więc czyta to podróżnik w czasie, który przybył tu z lat 60-tych, aby sprawdzić, czym ludzie się będą jarać, jak lasery wyjdą z mody, to niestety, stary – nie wyszły.) Podobne lasery występowały też w grach NES-owych takich jak choćby słynna „Contra”. Ogólnie nostalgia overload.
Wygląd to nie wszystko, ale i tak cieszy
Grafika również jest gratką dla podstarzałych casuali. Jeśli jesteś osobą, która nie potrafi zachwycać się cudami współczesnej technologii, obrazem w 4k ani efektami 7D, ale za to Gothic i Heroesy wyglądają dla Ciebie piękniej niż Audrey Hepburn w „Śniadaniu u Tiffany’ego”, to mamy dla Ciebie dobrą wiadomość. Gra The Binding of Isaac również powinna Ci się spodobać. Przynajmniej wizualnie. Ale niewizualnie też.
Pamiętacie taką grę jak bomber-man? A pac-man? Niektóre pomieszczenia w Isaacu aż do bólu przypominają rozgrywkę z tamtych klasyków. Z tą różnicą, że w tamtych grach każdy poziom wyglądał tak samo. Tutaj zaś mamy bardzo zróżnicowaną rozrywkę i ogarnąć wszystko za pierwszym razem to nielada wyzwanie. Liczba unikalnych przedmiotów, zróżnicowani przeciwnicy i sposoby na stawianie czoła określonym wyzwaniom sprawiają, że bardzo dużo czasu minie, zanim gra przestanie nas zaskakiwać.
Uwaga! Wciąga
Trzeba jednak uważać, żeby nie dać się za bardzo wciągnąć. Kiedy już przyzwyczaimy się do sterowania i poznamy mniej więcej, o co w tej grze chodzi, może być trudno przestać. W grze tej działa bardzo znane zjawisko pod tytułem „jeszcze tylko jedno…” Na przykład w Heroesach była to „jeszcze jedna tura”. Zwykle oczywiście kończyło się kilkuset turach, które graliśmy przez pół nocy, ale czy ktoś umiał się temu oprzeć? Z kolei w Minecrafcie zawsze znalazł się jeszcze jeden przedmiot do wycraftowania, jeszcze jedna rzecz do wybudowania albo jedno miejsce do eksploracji. A w Simsach zawsze znajdzie się jeszcze jeden awans w pracy do zdobycia, jeszcze jeden pokój do umeblowania, czy jeszcze jeden sim do utopienia.
Serio. Jeśli macie skłonności do przesadnego wciągnięcia w grę, to uważajcie. The Binding of Isaac jest jedną z tych gier, które nie zaspokajają, a jedynie zwiększają apetyt. Trzeba więc uzbroić się w dużą dawkę samozaparcia i silnej woli. Jeśli uzbieramy w sobie ich wystarczająco, to znaczy, że jesteśmy gotowi do rozpoczęcia rozgrywki.